środa, 4 grudnia 2013

EAU des BAUX L`Occitane de Provence - ciepłe zaskoczenie.

Jak to u mnie bywa, praca nad czymś zaczęta, a nagle wpada do głowy coś innego i w ekspresowym tempie powstaje druga praca.
Tak było  i teraz: "Like this" czeka na przypływ odpowiedniej chwili, by go skończyć.
W międzyczasie  na mojej liście "muszę mieć" zamieszania narobił zapach, którego pewnie bym nawet nie spróbowała, gdyby nie przypadek.
Znowu kupiłam mnóstwo próbek i dekantów, by przekonać się ostatecznie do jednych zapachów oraz poznać parę innych, a nuż trafię na swojego Graala?
Bo ja szukam zgnilizny, kadzideł chłodnych oraz zapleśniałych piwnic, a tu proszę, zachwycił mnie "Eau des Baux" L`Occitane en Provence.
Słoneczny, ciepły, ale nie ulepkowaty zapach.
W dodatku bardzo trwały- 12 godzin-nawet kąpiel go nie zmyła.
Jak nic nabędę cały flakon.

Nastrój lepiej by oddał fragment niejednego filmu o rycerzach wspomnianych w inspiracji  tych perfum, mnie wyszło plamiście.



wtorek, 3 grudnia 2013

Pochwała kadzidła.

Zamiast tysiąca słów.

CdG, Avignon: 
Dead Can Dance "The Host of Seraphim",  "Summoning of the Muse"

CdG, Kyoto przechodzące w Avignon:  Vangelis "El Greco" : Movement 5

Heeley, Cardinal:  Vangelis "El Greco": Movement 1

Grisens, Oliban: Vangelis "El Greco": Movement 10

Olivier Durbano, Rock Crystal: Vangelis "El Greco": Movement 3 

Olivier Durbano, Black Tourmaline: Vangelis "El Greco": Movement 8

ProFumum Roma, Arso: Vangelis "El Greco": Movement 9

ProFumum Roma, Olibanum: Dead Can Dance "Kiko"

CdG, Ouarzazate: Dead Can Dance "Opium" , "Crescent"

CdG, Jaisalmer: Dead Can Dance "Indus"

CdG, Zagorsk: Dead Can Dance "Dreams made flesh" albo "How fortunate man without none

Miller et Bartaux, OM: Dead Can Dance "The Ubiquitous Mr. Lovegrove"




niedziela, 1 grudnia 2013

JADE Olivier Durbano - herbatka u lorda.

Mam mniej czasu na hobbystyczną działalność, dlatego wpisy na blogu będą pojawiać się rzadziej.
Nadrabiając zaległości namalowałam szkic do Jadeitu.
Bardzo lubię te kamienie. Nefryt w odcieniu cieplejszej zieleni odczuwam jako miękki, zaś te o barwie chłodnej, rozbielonej jako kruche i twarde.

A zapach?
Jak do tej pory każde perfumy Oliviera Durbano wymagały ode mnie dwóch podejść.
Zawsze dopiero drugi test ujawniał głębię i złożoność kompozycji.
Nie inaczej było z "Jade".
Na mnie zapach jest delikatny, wręcz zwiewny.
Jest migotliwy jak gwiazdy na letnim niebie.

Jeśli chodzi o sam opis, to mam w głowie (nosie?) tylko jedną  nutę.
Dominuje nad wszystkimi innymi, a jest to herbata: dosłowny aromat jej suszu: czarnego i mocnego, a potem łagodniejszej  Earl Grey.
Kłania się leniwe popołudnie we wspaniałym towarzystwie.












wtorek, 19 listopada 2013

Złoto, czyli dużo myśli, choć niekoniecznie złotych i ułożonych.

 Dziś luźny wpis.
Obudziłam się z koncepcją ujęcia złota w zapach.
Nie znam wszystkich perfum, dlatego nie wierzę w to, że już jakieś nie powstały.
Jak trafię na takie na pewno wypróbuję.
 Jednak to co się pojawiło w mojej głowie, stanie się bardziej procesem myślowym, a nie tylko samym szukaniem zapachu.
Teraz nie dziwię się, skąd taki amok w umysłach alchemików poszukujących kamienia filozoficznego.
 Mając do czynienia z prawdziwy złotem nie trudno wpaść w zachwyt dla tego metalu.
Wszystko jednak zależy od podejścia- jeden będzie w stanie zabijać dla niego, inny odczuje jego doskonałość i w efekcie wzniesie się na wyższy poziom, czymkolwiek by on nie był.
 Złoto kojarzy mi się z posmakiem krwi- to ta metaliczna nuta, wytrawna i subtelnie kwaśna.
Jako kolor dodaje ciepła, więc i w kompozycji nie mogłoby tego zabraknąć...
i delikatnego odcienia zgaszonej zieleni...hmmm




poniedziałek, 18 listopada 2013

Ulubione zapachy z natury oraz jak pachną szmaragdy.


Do tej pory dałam się poznać jako portrecistka perfum.
W pracy nad obrazem proces przebiega według schematu:  najpierw sczytywanie zapachu, a potem przerabianie go w umyśle na barwy.
Tym razem podzielę się czymś, co przebiega odwrotnie.
Najpierw odbieram wygląd (czyli barwy) kamieni i staram się odtworzyć wrażenia  w postaci zapachu.
Nie będę tworzyć perfum, bo się na tym nie znam,  za to przekażę skojarzenia, by każdy mógł na tej podstawie odbyć swą własną podróż między umysłem a nosem.

Jednym z ukochanych przeze mnie zapachów z natury jest aromat szypułek pomidorów.
Jest wytrawny, lekko dymny.
Zieleń pokryta patyną szarości.

I tym właśnie zapachem opisałabym szmaragdy, takie jakie posiadam. Nie są to szmaragdy świetliste, skrzące się bogactwem  szlachetnej zieleni, ale zwykłe, matowe i spękane.








niedziela, 17 listopada 2013

LAPIS PHILOSOPHORUM Olivier Durbano- przemiana.

 Za pierwszym razem ta kompozycja nie powaliła mnie na kolana, co dało mi do myślenia.
Gdzie Autor ukrył całą tę słynną mistykę?
Kiedyś dużo czasu spędziłam na próbach znalezienia odpowiedzi na pytanie: czym jest kamień filozoficzny.
Teraz wiem, że jest granicą, stanem serca i umysłu, bramą i przejściem.

 Nie ma tu emocji czystych i wzniosłych na boska modłę.
Jest za to element mroku, w którym dojrzewa świadomość, mrok gorzki i dymny; mrok przedświtu.
Nie można go zobaczyć, bo jest  odczuciem.
 Trwa ułamek chwili, potem znika, ustępując miejsca słodkawej, miękkiej ciszy.
Nie znalazłam też ekstatycznej światłości z cudownych opowieści, lecz jasny moment,
 który nie należy ani do światła, ani do cienia;  ani do dobra, ani do zła.
I nie jest nicością.
 Jest zaskoczeniem tak subtelnym, że wręcz niezauważalnym.
Jest połączeniem przeciwstawnych biegunów.
Jest cichą przemianą w godzinie samotności.



LAPIS PHILOSOPHORUM, Olivier Durbano.
wersja 1.


Lapis Philosophorum
wersja 2
akwarela


BLACK TOURMALINE Olivier Durbano - dojrzewanie.

 Pracę nad oboma obrazami rozpoczęłam jednocześnie.
Do obu zapachów podchodziłam dwukrotnie, bo pierwsza próba była jak nieudana randka.
Drugie podejście nastąpiło w odpowiednim czasie: brama została otwarta.
 Na każdej z rąk po jednym zapachu, co nie było pierwotnie zamierzone, ale mogłam przez to obserwować i porównywać na bieżąco rozwój wypadków na skórze.
 Po ponad 8 godzinach mogę powiedzieć, że na finiszu oba zapachy wybrzmiewają  podobnie.

Wyszło, że Black Tourmaline stał się preludium do odnalezienia mojego prywatnego kamienia filozoficznego.
Dlatego o nim będę pisać najpierw.

W pierwszym momencie Czarny Turmalin zabrał mnie na samo dno czeluści czyśćca, gdzie od skał odbijały się echa smolistych piekieł Szatana i bezkresu nicości Beliala.
Potem odczucie, że echa wszystkiego, co przydarzyło się ludzkości biło we mnie, jak serce wszechświata stworzonego na obraz i podobieństwo par przeciwieństw, które nie mogły zaistnieć bez siebie nigdzie indziej.


Potem był  zapach stosu, na którym płoną wszystkie słabości i lęki.
Została esencja, choć to tylko popiół; gorący popiół, w którym można się zakopać i trwać do czasu, gdy pożądany element dojrzeje w duszy.
 Black Tourmaline jest jak kokon, który otaczając, nie zamyka ani nie izoluje. Jest jak kapsuła, w której można przygotować się do wejścia na inny poziom.
 Jest ciemnym trwaniem, gęstym dojrzewaniem.

A na samym końcu, gdy żar popiołu ostygnie, wybija się światło: przydymione i przyjemne.
Jest subtelnie słodko, ale słodycz jest tu wytrawna i wybitnie delikatna.


BLACK TOURMALINE, Olivier Durbano

ps. Opis wyszedł dość mroczny i emocjonalny, ale w podświadomości wciąż brzmiały traumatyczne wręcz przeżycia.  Wiązały się z poczęstowaniem mnie  podczas urlopu w Szkocji minimalną ilością whiskey Laphroaig (deser z jeżynami i żołędziami  na gęstej śmietanie, oraz napój rozgrzewający na noc). Ta charakterystyczna nuta odżyła i wprowadziła mnie w te mroczne i ciężkie stany podczas testowania Black Tourmaline. I o ile perfumy jestem w stanie nosić, tak whiskey, a szczególnie TEJ już nie chcę wąchać ani próbować. Nie dla mnie te "przyjemności".  Brrr...

poniedziałek, 11 listopada 2013

VERTE VIOLETTE L`Artisan Parfumeur: kwiatowa bryza w odcieniach fioletu.

 Zapach bardzo świeży, a na mojej skórze dodatkowo trwały i mocny. 
Dlatego obraz nie wyszedł eteryczny :)
Jest fiołkowo, ale nie nudno.
Z drugiego tła przenikają inne nuty, ocieplając całość, choćby  
liście truskawek czy białe piżmo.
 Kompozycja jednolita i zwarta, a jednocześnie przestrzenna.


VERTE VIOLETTE   L`Artisan Parfumeur

poniedziałek, 4 listopada 2013

SEVILLE a l`AUBE L`Artisan Parfumeur: otulenie.

 Sewilski romans składa się z dwóch aktów; jest jak wejście z chłodnego cienia wprost na plac zalany słońcem.
 Kontrast między lekkim i przyjemnym chłodem otwarcia a rozgrzanym, leniwie sączącym się rozwinięciem stanowi jeden z najbardziej "zmiennych" a zarazem spójnych zapachów, które testowałam.
 Neroli z lekko kolońskim akcentem przechodzi w wanilię podbitą świeżymi nutami, za co ukłon autorowi, bo nie ma tu mowy o nużącej ulepkowatej słodkości.
Z podanych nut bazy za nic nie mogę wyczuć kadzidła. Lawendę czułam pod spodem, ale minimalnie, na granicy autosugestii. 
 Do malowania potrzebne mi było wiodące skojarzenie, czyli wspomniany kontrast dwóch wiodących akordów, które splatają się w uścisku iście miłosnym, ale delikatnym.
 Na mojej skórze kompozycja staje się otuleniem- jest jak szal utkany z promieni słonecznych przetykanych nitkami aromatu  neroli.
......................................................
 Przez kilka dni  chodziło mi po głowie, że jest coś jeszcze, o czym zapomniałam wcześniej wspomnieć.
Dziś mnie olśniło.
 Jedną z moich ulubionych książek jest "Dziewczyna z pomarańczami" Josteina Gaardera.
Opowiada historię pewnej miłości, która pachniała pomarańczowo. Mało tego, miejscem, które odegrało dużą rolę była Sewilla. :)

Od paru lat myślę o zobaczeniu i powąchaniu tego miasta i nie będę już tego odwlekać.

...
 Po pierwszym teście powstał obraz roboczy, bo surowy i niedopracowany, ale mimo wszystko podoba mi się i nie mam ochoty (odwagi?) by go przemalować.  
 Po paru miesiącach przerwy namalowałam na większym płótnie inną wersję.



Seville a l`Aube: wersja robocza


Seville a l`Aube: wersja druga.




środa, 2 października 2013

TOP GEAR Live Warsaw czyli moje wyobrażenie o GARAGE CdG.

Nie miałam okazji wąchać perfum CdG z serii 6 Synthetic o nazwie Garage.
Dlatego nie napiszę jak one pachną i jak się je nosi. Napiszę o wyobrażeniu.
Pod koniec września spełniło sie jedno z moich marzeń: obejrzałam TOP GEAR Live.
Można rzec: uczestniczyłam, wszak organizatorzy zadbali, by publiczność  miała wiele okazji do zaprezentowania swojej kondycji fizycznej, refleksu i jak najbardziej, głosu.
Od samego początku imprezy stadion wypełnił zapach spalin, palonej gumy oraz cała gama dźwięków, tak przyjemnych dla ucha, gdy słychać jak pracują zaprzęgnięte w silniku konie ( i tylko w takich okolicznościach przyrody, bo ogólnie nie znoszę hałasu).
Wspaniały pokaz, czasem działo się tak wiele rzeczy jednocześnie, że czułam się zdezorientowana, nie mogąc zdecydować w którym kierunku patrzeć ;)
Bardzo miło wspominam "ciężarówkę rakietówkę" tańczącą walczyka z gracją baletnicy (co z tego, że przy kości) i  buchającą wesoło ogniem, nie gorzej niż Smok wawelski.

Wracając do wątku zapachowego.
Miałam koleżankę, która uważała spaliny za jeden z najpiękniejszych zapachów świata i perfumy "Garage" byłyby chyba jej ulubionymi.
Ja spalinami pachnieć bym nie chciała, jednak uruchomiłam wyobraźnię, by spróbować opisać skojarzenia.
I tak zobaczyłam pasjonata, który bez końca dłubie przy swoim samochodzie lub motocyklu, dla samej frajdy dopieszczania ulubieńca, który w międzyczasie marzy o uczestnictwie w szalonych wyścigach lub pokazach, doprawionych oparami spalin i hukiem silników o wielkiej mocy.
.
...........................................................................................
Dla pewności uzyskałam oficjalną zgodę organizatora (Orlen.S.A.) na umieszczenie zdjęć z imprezy, 
co z przyjemnością czynię:



Skarby ze "stajni" TOP GEAR .


Ciężarówka rakietówka tańcząca walczyka


Orlen Team w akcji.
Prawie jak w cyrku.

Kolory ino smigały..











niedziela, 29 września 2013

Zapach jesieni.


Nadeszła.
 JESIEŃ -moja ulubienica.
Kocham ją za mgliste poranki, podczas których smugi światła grają w chowanego z pniami drzew, 
za słońce, które wydobywa piękno z rzeczy inaczej niż zwykle, 
za deszczowe chmury, których  można niemal dotknąć, gdy snują się nad ziemią,
wreszcie, za bogactwo kolorów
zapachów.

Nic tak bowiem nie pachnie, jak omszały cień w październikowym lesie.




................

Czekałam z utęsknieniem na chłodniejsze dni, by na skórze mogły znowu zagościć
George, Absinth, Hinoki czy ulubiony  Zagorsk.

piątek, 6 września 2013

Koń - jaki jest, każdy widzi.


Jednym z najwdzięczniejszych tematów dla artystów jest koń.
I jak w każdym temacie, łatwo w nim coś "schrzanić".
Moim "guru" od zawsze był Szymon Kobyliński.
Między innymi dlatego, że za pomocą prostej grafiki potrafił przekazać wszystko co niezbędne do ukazania  ruchu, całej gry mięśni, ale nie tylko.
Proszę spojrzeć na ilustrację poniżej: 
koń rycerza swoim spojrzeniem dowodzi, że nie jest li tylko zbiorem plam i linii.
W  pracach Mistrza nie było przerostu formy nad treścią, za co będę go cenić do KOŃca.

*
*  ilustracje pochodzą z książki ""Szymona Kobylińskiego gawędy o broni i mundurze"
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1984
...

 Kiedyś, podczas oglądania "13 wojownika" zauważyłam konia nieznanej mi rasy, ale przykuł uwagę swoją monumentalnością, o ile można tak powiedzieć.
Taki koń "stworzony" na pomniki :)

(proszę przewinąć do 03:21, chodzi o tego siwego konia na pierwszym planie)

...

A na koniec dorzucam ze swojego szkicownika "surowy" rysunek:

"Wojowniczka"



czwartek, 5 września 2013

Timbuktu L`Artisan Parfumeur czyli noc i dzień w kolorze

Obiecywałam kiedyś, że poświęcę temu zapachowi osobny wpis.
Dotrzymuję słowa :)

Należy do moich ulubieńców od pierwszego niuchnięcia.
Kompozycja nienachalna  a wyraźna.
Jak na EDT bardzo łądnie trzyma się mojej skóry, bo nawet do 9 godzin
(w zależności od warunków atmosferycznych).
Ciężko opisać mi ten zapach.
Jest w nim pustynna suchość i słońce; cień oazowych palm i przytulność nocy;
iskry z ogniska i chłód świtu.
Barwy szat tuareskich, blask biżuterii oraz ciepło skóry.
Mur z gliny i zieleń roślin.

...


Timbuktu L`Artisan Parfumeur (at night)





Timbuktu (at day)

(nie mam pojęcia o co chodzi, ale mimo kombinacji nie mogę załadować tego zdjęcia w normalnej pozycji :/ )





czwartek, 22 sierpnia 2013

Absinth czyli Zielona Wróżka nad kosmicznym kotłem


Gęsty, esencjonalny zapach.
Po namalowaniu zobaczyłam w tej abstrakcji istotę gwiezdną jakby, która symbolicznie 
warzy coś, rzuca gestem zaklęcie (?)
Nie ma tu jednak negatywnych konotacji z wiedźmim kotłem i ropuchami.
Jest gęsta ciecz, jest zawiesista atmosfera, a jednocześnie czuję klarowność.
Dlatego obraz jest w ciepłej niebieskiej tonacji, a nie w zielonej.
Skojarzenie  z wodą, odpłynięciem -ale nie na dno oceanu tylko w kosmos podswiadomości, a może nieświadomości...






Absyntu nie piłam, ale wąchałam i muszę przyznać, że charakterystyczna nutka jest obecna 
w tej kompozycji.
Zapach jest mocny jak trunek, który stał się inspiracją.



niedziela, 11 sierpnia 2013

Rymy zilustrowane (1)


Historię rozpoczął ślub Adama z Ewą,
 idyllę zaś skończył słynny Wąż i drzewo.

...

przed:


  po:


;)

środa, 7 sierpnia 2013

niedziela, 4 sierpnia 2013

Lubczyk w rosole czyli jak próbki ratują przed wpadką :)

 Z wielkimi emocjami czekałam na  trzy pakiety próbek z różnych perfumerii, bym mogła ponowić szukanie swojego "ideału". Myrrhe Ardente już znałam, ale mimo niezaprzeczalnej miłości do tej kompozycji nie zdecyduję się na cały flakon. Jest tak intensywna i trwała  na mojej skórze, że prędzej perfumy by zwietrzały, niżbym zdołała zużyć te 50 ml. I tu okazało się, że perfumeria  oryginaly.com oferuje próbki także o pojemności 7 ml! Cóż za wspaniała wiadomość! 1 ml to trochę za mało, by potestować na całego, a 7 ml to dużo. I tak, mogę się cieszyć Myrrhe Ardente  ilością w zupełności wystarczająca na dłuższy czas, a przy okazji nie bankrutuję. Wielkie dzięki Pani Karinie za  udostępnianie takich próbek.
Co do zapachów, zamówiłam  przy okazji Gaiac.
 Na mojej skórze ...
(im więcej testuję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jest strasznie wybredna i zmienna ;) )
...w swej słodkości bardzo przypomina Angel T.Muglera. Niby ma być drzewo, a wychodzi "cukier", choć  muszę przyznać, że akurat ta słodkość mi odpowiada, bo jest wyważona, nie dusi, nie przytłacza.
Dopiero po godzinie cukrowatość traci na sile i wchodzą nuty lżejsze, ale nadal drewna tam nie czuję.
Oceniając ogólnie-podoba mi się, mimo wszystko.

Z Galilu wzięłam po mililitrze Cardinala, Om i Grisens.
Pierwszy wyszedł fatalnie :)
Jak nigdy, podeszłam na spokojnie, skóra przygotowana, ale chyba upał skłonił ją do zrobienia mi psikusa roku.
Ten osławiony Cardinal, na mnie nie chciał wydać choćby tchnienia kadzidła, uwalniał jeno zapach lubczyku, który akurat mnie kojarzy się tylko i wyłącznie z rosołem.
 Dziś od rana pada, jest rześko i drugie podejście pokazało,że Cardinal jest kadzidlany.
Jednak na tyle słaby i nietrwały, że dzięki próbce wiem, że nie kupiłabym za nic całej butli. Jeśli chodzi o suche kadzidło, zostanę wierna Avignon.

 Po przeczytaniu różnych opisów Om zachęciłam się niezmiernie. I podobnie jak przy Cardinalu, w wysokich temperaturach ta kompozycja nie wypadła najlepiej. Był mocny, ale na mojej skórze nie bardzo rozwinął swój potencjał. Natomiast podczas niuchania wiedziałam, jak pachniałby na męskiej skórze, i tu najchętniej odcięłabym ową rękę i powiesiła na szyi, by móc wdychać "właściwe pachnienie" ;)
 Przy kolejnej próbie, pachniał łagodniej, wyraźniej czułam przejścia, jednak dla mnie za słabo wyczuwalny i to nie to kadzidło, jakiego szukam.

 Wyjaśnię może o co chodzi.
Jak już wspominałam w innych postach, jestem kadzidłofilem.
Gdy parę lat temu poznałam Avignon czułam, że to olśnienie. Potem przyszła pora na Zagorsk i nie było wyjścia-musiał stać się faworytem, ale po czasie przyszła konsternacja- to wciąż nie jest "to"!
Ale czym miałoby być owo "to"?  Nie bardzo umiałam wyciągnąć właściwą informację z umysłu, osiadła zbyt głęboko, by ot, tak sobie nagle pojawiła się na zawołanie, Postanowiłam szukać na chybił-trafił.
 Próbowałam z CdG wszystkich kadzidlaków, potem Standard, Man 2...i mimo zachwytu, to wciąż nie było to...znowu wróciło pytanie: czego ja właściwie szukam?
Uzmysłowiłam to sobie, szukając na spacerze prawdziwej ochłody. Trafiłam do gotyckiego kościoła i nagle mnie olśniło- niby wiedziałam, a jednak trzeba było tego jednego momentu, by załapać o co mi chodzi.
Może różnica temperatur, gdy z 40 stopni weszłam w inny świat spowodowała, że poczułam to tak wyraźnie?
Podświadomie szukałam odwzorowania  zapachu, który czuć najwyraźniej, gdy przekracza się próg kruchty starego kościoła, czasem równie starego muzeum lub biblioteki.
 Serce tego "czegoś" stanowi mieszanka starego drewna (często z racji umiejscowienia przesiąkniętego kadzidłami), chłodu kamienia, wilgoci i odrobiny papieru.
Taki delikatny akcencik wyczułam w Grisens w ostatniej fazie. Perfumy te na mnie są mało trwałe i równie mało wyraźne, nos muszę wtykać mocno w skórę , by wyczuć te wspaniałe nuty, a to stanowczo za mało, bym skusiła się na całą flaszkę.
 Na drugi dzień odebrałam przesyłkę z Quality. Ten pakiecik liczył dużo zapachów, więc na pierwszy rzut poszły dwa, których nie mogłam się doczekać (po wspaniałych opisach Sabbath), mianowicie
Private Label i La Liturgie des Heures marki Jovoy.
Pierwszy nie wywołał we mnie zachwytu.
Za każdym razem pachniał tak samo, w dodatku zbyt jednostajnie i zbyt dusząco, bym mogła go nosić co rusz. No cóż...

 I nadejszla wiekopomna chwila...ale przed testem jeszcze tego nie  wiedziałam ;)
Otóż gdy otoczyłam się "liturgicznym" obłoczkiem trafił mnie piorun.
 Może za jakiś czas znajdę coś, co lepiej będzie pasowało do mojego ideału, ale na tę chwilę ogłaszam, że numerem jeden w kadzidlanym rankingu staje się Liturgia Godzin!
 I powiem jeszcze coś: Ideał zostałby osiągnięty, gdyby połączono Liturgię z Grisens- jak na mój nos i na moją skórę oczywiście. :)
Poczułam się jak rozbitek, który trafia na ląd i to w dodatku ten wymarzony. Coś wspaniałego!




 W skrócie opiszę wrażenia po testach reszty zamówionych zapachów, bo mimo ukochania kadzideł, nie stronię od kompozycji lekkich i świeżych czy kwiatowych.

Caligna- wspaniały! Ożywczy i miły dla skóry. Dlugotrwały o dziwo. Po testach sprzed paru tygodni      myślałam, że wybrałabym  Seville a l`Aube, teraz wiem, że Caligna brzmi zdecydowanie ciekawiej.

Coeur de Vetiver Sacre- brzmi na mnie podobnie do popularnej Green Tea pani Ardenowej, choć bez porównania lepiej. I dłużej.

Traverse du Bosphore- podchodziłam do niego mnóstwo razy, ale czytając opisy wolałam wybrać mniej spożywcze zapachy, tym razem jednak nie wytrzymałam i zamówiłam.
Jest mocny jak przesłodzone espresso, ale co ciekawe, nie mdli mnie. Przejścia wyczuwam słabo, dlatego przez cały czas dominują scukrzone suszone daktyle. Ponieważ lubię ich smak, skojarzenie jest pozytywne.

Navegar- świeży, zielony- wyraźnie czuję zapach gniecionych liści i igieł, a w dalszej fazie morskiej bryzy.
Trzyma parę godzin, ale feler polega na tym, że muszę się wysilać, by go czuć, choć może mijający mnie ludzie rzekliby coś zgoła odmiennego. Tak czy owak, kompozycja podoba mi się.
.....................

Po wielu testach zauważyłam, że zapachy marek L`Artisan Parfumeur i Comme des Garcones mogłabym kupować w ciemno, bo ani razu się nie zawiodłam. Jedynym kryterium dyskwalifikującym mogłaby być trwałość. Gdybym miała tyle gotówki by nie musieć wybierać, brałabym prawie wszystko co mają w ofercie. Jednak jako przeciętny zjadacz chleba, decydując się  na flakon w przedziale 300-550 zł muszę być absolutnie pewna wyboru.
Dlatego jak to wspaniale, że istnieją próbki chroniące przed wpadką  i nędzą :D

Obecnie szukam perfum takich, którymi byłabym zachwycona, "odurzona" i które będą wywoływać TYLKO I WYŁĄCZNIE skojarzenia; które będą odtwarzać w podświadomości zakodowane informacje.
Ciężko mi opisać różnicę, bo w końcu każdy zapach niesie ze sobą jakieś skojarzenia.
Mnie chodzi o to, że spryskawszy się np. Absynthem, pojawią mi sie skojarzenia z tymże trunkiem, nuty takie a takie. Jednak będę miała stałą świadomość, że pachnę perfumami "Absynth".
W przypadku takiej np. "Liturgii Godzin" jest całkowite przeniesienie świadomości do wszystkich tych  miejsc i czasów, które przesiąkły charakterystycznymi dla wiekowości zapachami .
Tu już nie ma: "pachnę tym a tym", jest całkowite zespolenie z informacją zakodowaną w kompozycji.

Amen.


środa, 24 lipca 2013

George. Nie, nie Clooney ;)


W ostatnim pakiecie z Lulua znalazła się  próbka
GEORGE
Jardins d`Ecrivains.

Szalona głowa pokochała ten zapach od razu, bez zastanowienia i na zabój.
Zapach w płynnych przejściach  pięknie rozwija swój bukiet. 
Nie ma tu soczystych barw.
Nie ma wykrzykników.
Jest dymny spokój.
Ja w tym zapachu odpoczywam.

Wyraźna nuta tytoniu -jak dla przeciwniczki palenia- bardzo przyjemnie brzmi,  
a to za sprawą pozytywnych skojarzeń z dymem fajki nabitej  markowym tytoniem.
W tle kroku  dotrzymuje neroli, nie depcząc jednak po śladach, ale idąc własną ścieżką.

Kompozycja jest spokojna, ale w głebszych warstwach kryje się dynamizm.
Dokładnie jak  iskry w  JEJ oczach.
....


Do obrazu dojrzewam, mam pomysł, jednak chcę poczekać, aż miną upały.
W międzyczasie trafiłam na jednej ze stron na to zdjęcie:

oryginał TU

Podobne barwy mialam w głowie układając portret tego zapachu, dlatego przyciągnął mój wzrok .

...........

Dopisek.

Jest też druga George Sand, z Histoires de Parfums.
Jak dla mnie, stanowczo niemiła dla nosa.
Robiłam trzy podejścia i za  każdym razem wywołała ból głowy i natychmiastową chęć 
zmycia z siebie tej woni.
Dlaczego?
Od początku do końca jest to kakofonia akcentów mdłych a jednocześnie świdrujących, 
przypominających wody pachnące, jakimi niegdyś oblewały się starsze panie bez gustu.
Moje ph sprawia , że stanowczo mi nie po drodze z tą drugą George Sand.
Wierzę jednak, że jestem wyjątkiem i na skórze innych osób ta kompozycja brzmi lepiej.
:)





niedziela, 21 lipca 2013

Passange d`Enfer, czyli o tym, jak nie mogłam dogadać się z Piekłami.


Wrota piekieł ani razu nie czekały na mnie otwarte na oścież.
Nie było fanfar, tłumów ani szerokiej drogi wybrukowanej dobrymi chęciami.
Ten zapach jest pełen niedopowiedzeń, krętych ścieżek i ciemnych zaułków.
A gdy błądzę zniecierpliwiona, nagle dopada mnie zdecydowany akcent.
Wyobraźnia podsuwa mi obraz ścieżki, z której widać w dali poziomy piekieł, te rozgrzane ogniem, 
jednak moment zetknięcia się z nimi bezpośrednio nie następuje.

Może dlatego nie mogłam dogadać się z tą kompozycją.
Oto wersja wstępna, później jeszcze parokrotnie przemalowana:





Wciąż jednak brakowało mi spójnej wizji.
Zostawiłam temat, by go nie przemęczać.
Po pewnym czasie przypomniałam sobie obraz sprzed kilku lat, nazwany "Zejście".
I w końcu zagrało.






ps2. jako dopełnienie opisu dorzucam wrażenia, jakie wywołuje u mnie film Vidocq.

piątek, 19 lipca 2013

DATURA Noir, czyli mroczny kwiatek.


Jakiś czas temu przerzuciłam się z kadzidlaków na lżejsze zapachy, może ze względu na upały. 
Rozglądałam się za nutami kwiatowymi, a i owocem nie gardziłam podczas szukania.
Zachwyciła mnie próbka Saharienne YSL, 
jednak zbyt lekkie jak dla mnie, wielbicielki 
perfum wyraźnych, charakternych, które zostawiają za sobą tren, czy jak kto woli, ogon. :)
(wyjątkiem jest Timbuktu, ale o tym kiedy indziej).
Datura Noir pokazała, że i kwietne wonie potrafią mieć pazur.
Intensywność przypomina mi wtarcie skondensowanej esencji jednego kwiatu.
Nie jest to jednak kompozycja dusząca ani przytłaczająca, mimo całej mocy w niej zawartej.
Jest w sam raz, bo zostawia kwiatowy ślad w eterze, a nie zapycha.

Ponieważ obraz nie powstanie, mimo że zapach mi się podoba, za ilustrację posłuży 
grafika z diabelskiego cyklu.



"Belsebubia łypie okiem"

niedziela, 14 lipca 2013

Belle, belle...belly dancer


Od ładnych paru lat jestem prawdziwie zauroczona tańcem brzucha.
Nie wiem co bardziej mnie "kręci": wizerunek sceniczny tych wspaniałych kobiet, czy 
niesamowite ruchy, do jakich zdolne są ich ciała.
Szczególne upodobanie mam w stylu "tribal", którego gwiazdą i moją ulubioną tancerką jest
Rachel Brice.

Później odkryłam filmy z
Iriną Akulenko.

Zmysłowość nieco mroczna  albo subtelna, dziewczęca i radosna.


......................












O pasjach głównie zapachowych (ni z gruchy ni z pietruchy).


Mam rys nałogowca.
Dlatego kiedyś namiętnie wydawałam każde wolne pieniądze na kamienie, potem na olejki,
kadzidła i inne wonności o stałym stanie skupienia.
I o ile olejki są absolutnie praktyczne, bo używam ich  głównie dla zdrowotności, 
o tyle kamienie były "tylko" hobby.
Jednak czy da się żyć bez pasji, jeśli się ją odkrywa?
No nie bardzo, bo traci na tym nasze życie wewnętrzne, traci dusza.

Ostatnimi czasy nałogiem staly się perfumy, głównie niszowe.
Mówię celowo tylko o rysie nałogowca, a nie nałogowcu z krwi i kości,
bo moje myśli bywają tak zdominowane przez jakiś zapach, że na jawie
ledwo zaznaczam swoją świadomą obecność, ale gdy trzeba, potrafię to opanować.
Nie jestem milionerką, więc ostudzenie zapędów bywa zbawienne dla budźetu
   napiętego co miesiąc, jak stringi na "pełnej" pupie.
;)
Do testowania perfum nie podchodzę profesjonalnie rozkładając zapach na czynniki pierwsze.
Nie jestem też totalnym laikiem, ale traktuję to jak  przygodę, która zanosi w różne miejsca i czasy,
budzi wspomnienia i skojarzenia.
Dlatego chylę czoła wobec osób takich jak Sabbath , które
robią to tak jak należy, czyli dbając o czystość testów.

 Metoda metodą, a i tak wszystko sprowadza się do tego, by 
wybrać zapach kompatybilny z naszą własną skórą i osobowością.
To jest najważniejsze.

Pozdrawiam wszystkich olfaktorycznych maniaków.
:)

.......................

Jako ilustracji stanu, w jaki wpadam podczas "testowania" wielu próbek na raz
użyję obrazu inspirowanego zapachem
AIRBORNE
(Hussein Chalayan dla CdG)









sobota, 13 lipca 2013

Red Sequoia czyli simply red.





Strzelisty jak sekwoja w nazwie. 
Subtelny, ale zdecydowany.
Genialny, bo nieskomplikowany.
I po prostu czerwony, w najpiękniejszy sposób.




wtorek, 9 lipca 2013

Arabie, czyli jak akcent spoczął na laurach.




Arabia...
Kraina aromatami i kolorami bogata.
Tyle klasyczne skojarzenie.
Mnie zawsze ono pociągało, dlatego zanim usłyszałam o perfumach niszowych, latami kupowałam olejki naturalne, kadzidła prawdziwe, w ziarnach żywicy, by napawać się ich barwą i zapachem w czystej postaci.
Pamiętam jak raz nakopciłam mirrą i copalem tak, że z okna buchać zaczął gęsty dym i sąsiedzi z bloku obok myśleli że się pali i chcieli wzywać straż 
A ja  tylko "orientalne klimaty" sobie robiłam. ;)
Uwielbiam też sceny z "Królestwa niebieskiego" R. Scotta, gdzie palą się kadzidła, światło sączy zza okiennic i tańczy przytulańca z dymem..

Ale ARABIE S. Lutensa jest żywsze niż wspomnienia dawnych czasów, pulsuje, a momentami 
wręcz wżera się, i musze przynać, że nie jest to wrażenie niemiłe.
Wąchając skórę zroszoną ARABIE  odniosłam wrażenie, że już skądś to znam.
Przejrzałam pudełko z olejkami i voila!  olejek laurowy był tym charakterystycznym aromatem.
Nie ma go w składzie, jednak skojarzenie jest silne.

Dlatego obraz, jaki powstał, jest intensywny, momentami chaotyczny, a  mocny akcent na środku 
jest jak wykrzyknik.

Bo Arabie JEST jak wykrzyknik.



niedziela, 7 lipca 2013

Daphne by Comme des Garcons (na początek serii)



Od kilku lat chodziła mi po głowie idea przelania na płótno (lub inny materiał) wszystkich odczuć towarzyszących testowaniu i noszeniu zapachów.
Nie ograniczam się do perfum, bo 
sama też robię mieszanki z olejków naturalnych czy marokańskich pachnideł.
Jednak  koncept nabrał konkretnych  kształtów wraz z nawiązanym  kontaktem
 z przesympatycznym LULUA Team.:)
Każda testowana próbka przenosiła w różne światy, wcielenia, klimaty.
Jedne zapadły w mą pamięć od razu i zaczęłam je kupować, inne zostały tylko na etapie próbek.

Jednym z zapachów, które wywołują u mnie natychmiastową potrzebę tworzenia jest 
Daphne by CdG.
Sama Daphne dostarczała mi od jakiegoś czasu inspiracji, a sygnowany 
jej imieniem zapach stał się dopełnieniem w materii.
Gdybym miała ją określić, użyłabym słowa "GRAFICZNA".
Z początku myślałam, że powstanie obraz w typowej dla niej kolorystyce czyli czerń + biel.
Jednak chodziło mi  o oddanie skojarzeń, jakie wywoływały te perfumy, a tam nie było 
zwyczajnie czarno-biało, lecz złotawo.
Historia wpisana w jej ród, jej uwielbienie dla elementów zbroi,  a na koniec to, jak ja czuję
 zakamarki w starych zamkach czy pałacach to były pierwsze skojarzenia.

Z każdym kolejnym podejściem do wwąchania się w te perfumy 
pojawiały się skojarzenia z teatrem cieni, 
a potem z polem bitwy, gdy już zaległa cisza,
 konający żołnierze wydali  ostatnie tchnienie, już po wszystkim,  strony rozeszły się...

Jednak nie jest to dosłowność, raczej chwila, gdybyśmy siedzieli w starym fotelu obitym pluszem w pokoju z kominkiem, lub w bibliotece, gdy czytamy lub słuchamy dawnych opowieści z historii starego rodu,
gdy na dworze ciemno, a wyobraźnia podsuwa intensywne obrazy.

Przybrały postać zlota i  czerni o nieregularnej fakturze.
Czerwień to akcent, to klamra spinająca całość.

------



(obraz na płótnie, 40x30 cm, technika własna)







sobota, 6 lipca 2013

Awaria z pomysłem.





Dziś mój stary aparat cyfrowy powiedział "dość".
Pstrykałam gdzie popadło, by sprawdzić jak bardzo jest źle, a przy okazji wyszedł 
zupełnie nieoczekiwany, malarski wręcz efekt.

wtorek, 2 lipca 2013

Staroegipskie akcenty


Sztuka starożytnego Egiptu rozbrzmiewa echem w moim życiu od dziecka.
Była mi bliska sercu,  może dlatego szybciej nauczyłam się odwzorowywać 
proporcje kanonu egipskiego, niż pisać.

Czasem włącza mi się tryb tęsknoty i moje dłonie majstrują jakąś podobiznę.