Do obu zapachów podchodziłam dwukrotnie, bo pierwsza próba była jak nieudana randka.
Drugie podejście nastąpiło w odpowiednim czasie: brama została otwarta.
Na każdej z rąk po jednym zapachu, co nie było pierwotnie zamierzone, ale mogłam przez to obserwować i porównywać na bieżąco rozwój wypadków na skórze.
Po ponad 8 godzinach mogę powiedzieć, że na finiszu oba zapachy wybrzmiewają podobnie.
Wyszło, że Black Tourmaline stał się preludium do odnalezienia mojego prywatnego kamienia filozoficznego.
Dlatego o nim będę pisać najpierw.
W pierwszym momencie Czarny Turmalin zabrał mnie na samo dno czeluści czyśćca, gdzie od skał odbijały się echa smolistych piekieł Szatana i bezkresu nicości Beliala.
Potem odczucie, że echa wszystkiego, co przydarzyło się ludzkości biło we mnie, jak serce wszechświata stworzonego na obraz i podobieństwo par przeciwieństw, które nie mogły zaistnieć bez siebie nigdzie indziej.
Potem był zapach stosu, na którym płoną wszystkie słabości i lęki.
Została esencja, choć to tylko popiół; gorący popiół, w którym można się zakopać i trwać do czasu, gdy pożądany element dojrzeje w duszy.
Black Tourmaline jest jak kokon, który otaczając, nie zamyka ani nie izoluje. Jest jak kapsuła, w której można przygotować się do wejścia na inny poziom.
Jest ciemnym trwaniem, gęstym dojrzewaniem.
A na samym końcu, gdy żar popiołu ostygnie, wybija się światło: przydymione i przyjemne.
Jest subtelnie słodko, ale słodycz jest tu wytrawna i wybitnie delikatna.
BLACK TOURMALINE, Olivier Durbano |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz